Seriale na Netflix idealne na jesień! Musisz je obejrzeć.
Kochani. Pogoda za oknem nie sprzyja jesiennym aktywnościom, przyznam szczerze, że nie mam ochoty nawet wyściubić nosa przez drzwi, by wybrać się na spacer wśród kolorowych liści. Obecnie aura jest szara bura i ponura, a jak dobrze wiemy, jedynym ratunkiem w tej sytuacji będzie niezawodny, tulący nas do snu, idealny kompan do gorącej herbatki z cytrynką… NETFLIX!
Tak, przyznaję, jestem pierwszą
osobą, która komentuje posty na Instagramie znajomych pt. „jaki film czy serial
obejrzeć na Netflixie?”. Co więcej, zawsze odpowiadam na naklejki w
instagramowych stories z podobnymi pytaniami. Służę również radą mojej
rodzinie i znajomym. Jestem pewna, że obejrzałam już jakieś 80% tego serwisu,
ale praktycznie codziennie wychodzi nowa produkcja. I tak – uwielbiam filmy i
seriale. Dlatego na najbliższe wieczory – wiemy już, że raczej nie zaznamy
jesiennych imprez czy zakupowego szału w galeriach handlowych – przygotowałam coś
na otarcie łez.
Seriale na Netflixie, które
musicie zobaczyć tej jesieni!
Nie będę tutaj kategoryzować,
które są lepsza, a które gorsze. Nie powiem również, które najbardziej skradły
moje serce. Niektóre z nich nie będą dla każdego. Ale warto je zobaczyć! Bez dłuższego
przedłużania – zaczynamy!
1. Gambit Królowej
Moje ostatnie odkrycie i jeden z lepszych seriali na Netflixie, który ostatnio przyszło mi obejrzeć. Ta produkcja to krótki ośmio-odcinkowy serial, który przenosi nas w lata 60 XX wieku, do wielkiego świata… szachów! Tak dokładnie, starej gry, którą pewnie większość z Was kojarzy jeszcze z czasów podstawówki – chyba każdy miał jakieś podejście do szachownicy, z lepszym lub gorszym skutkiem ;). Gra trudna, wymagająca i idąc za stereotypami – niezmiernie nudna. Zapewne kojarzycie te filmy z początków lat 2000, które rozgrywały się w amerykańskich High Schools. Najfajniejszy chłopak to kapitan drużyny football'owej, a największe „lamusy” uczęszczały właśnie do kółka szachowego. I ja miałam w głowie taki obraz szachów, ale ten serial odmienił moje postrzeganie tej królewskiej gry o 180 stopni! Genialny, wciągający, zapierający dech serial. Pochłonęłam go w 2 dni. Nie potrafiłam po prostu wyłączyć Netflixa wraz z końcem odcinka – sami pewnie wiecie jakie to czasem trudne – musiałam oglądać dalej!
Genialna rola Anya’y Taylor‑Joy,
przedstawiona na przestrzeni lat. Historia tej postaci jest naprawdę niezwykła,
intrygująca. Czasem masz ochotę ją przytulić, czasem dać kopa! Ale kochasz ją i
kibicujesz w kolejnych rozgrywkach. Świetnie zaprezentował się także Harry
Melling – znacie go zapewne z ostatniej produkcji Diabeł Wcielony czy też z
roli Dudley'a w "Harrym Potterze". Tak, to ten sam aktor! Doceniam także postać Thomasa
Brodie-Sangstera (kojarzycie postać małego chłopca w świątecznym filmie "Love
Actually"? Tak, ten „chłopiec” ma już 30 lat. Poczuliście się staro?). No i
największe zaskoczenie i na szczęście wcale nie rozczarowanie – nasz Marcin Dorociński!
Wcielił się w postać najsłynniejszego, rosyjskiego szachisty tamtych czasów i
moim zdaniem, oddał ducha tej postaci niesamowicie! Wciągająca, intrygująca,
chwytająca za serce produkcja, która łamie wszelkie stereotypy. Kto by pomyślał,
że szachy potrafią tak wciągnąć? Koniecznie obejrzyjcie.
2. Ku Jezioru
Przyznaję, miałam obawy. Rosyjska
kinematografia to zdecydowanie nie mój konik. Nie przypadam za tymi produkcjami. Ale przełamałam się i
nie żałuję. To serial, który koniecznie musicie obejrzeć w oryginalnym języku!
Utrzymany w klimacie postapokaliptycznym, przedstawiający zmagania grupy ludzi
z … wirusem! Brzmi znajomo, prawda? No, może trochę innym wirusem, niż ten,
który aktualnie sieje postrach na całym świecie. Tak czy inaczej, zobaczycie
jak wiążą się ze sobą losy osób (rodziny, przyjaciół), którzy uciekają z Moskwy
nie tylko przed śmiertelnym wirusem, ale również tajemniczą grupą, która rabuje
domy bogatych, zabija wszystkich – bez wyjątków i chcę przejąć władze w owładniętym
pandemią okręgu. Pokazuje, że czasem największym dramatem wcale nie jest śmierć, a samotność, bycie innym, uzależnienie czy nawet miłość… Mrożący krew w żyłach obraz
upadającego człowieczeństwa.
Oczywiście, nie pozostaje bez
wad. Nie zawsze gra rosyjskich aktorów jest na najwyższym poziomie, ale to
potrafi zdarzyć się w najlepszych produkcjach. Niektóre sceny pod względem
reżyserki także pozostawiają wiele do życzenia. Czasem siedzieliśmy przed
ekranem i zastanawialiśmy „dlaczeeeego?” Bez spoilerów, ale mój szwagier
zwrócił uwagę na to, że główni bohaterowie ukrywają się w zaspie śnieżnej
dosłownie 5 metrów od potencjalnych zabójców z karabinami maszynowymi. A za
nimi rozpościera się cały, wielki i ciemny las. Ale może właśnie w tym rzecz?
Może serial ma pokazać nam, jak bardzo człowiek jest bezbronny w obliczu
strachu?
Mimo pewnych niedociągnięć, serial trzyma w napięciu, a zakończenie totalnie rozwala system. Sugeruje kolejny sezon. Odpalcie koniecznie, ponieważ ten serial nie może skończyć się na 8 odcinkach!
3. How to Get Away With Murder
A po polsku po prostu – sposób na
morderstwo (czasem się zastanawiam, kto w zasadzie tłumaczy te tytuły?). Serial
nie jest nowością na platformie Netflix, gdyż swoją premierę miał już w 2014
roku, a na polskim Netlifixie również śmiga od kilku lat. Długo czekałam na
informację o kolejnym sezonie. I jak się okazało, szósty – właśnie emitowany –
będzie ostatnim. Jednak idąc za klasykiem „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”,
moim zdaniem to bardzo dobra decyzja. Nie zrecenzuję jeszcze ostatniego sezonu,
ponieważ w gąszczu nowości na platformie nie miałam jeszcze czasu go obejrzeć,
ale dla tych, którzy nie znają tej produkcji, w skrócie chcę opisać serial i zachęcić
do odpalenia go któregoś, jesiennego wieczoru.
Serial z gatunku bądź co bądź
kryminalnych, ale nie podąża za klasycznym tego słowa ujęciem. Grupa młodych
studentów prawa trafia na przedmiot znamienitej prawniczki Annalise Keating – bezwzględnej,
szalenie inteligentnej, genialnej manipulatorki. W tę postać wciela się laureatka
Oscara za rolę w filmie "Fences", Viola Davis tworząc niesamowicie
charakterystyczną kreację. Tylko najlepsi są w stanie dostać u niej staż czy
choćby odrobinę uwagi. Jak się okazuję, zdobycie posady pomocnika Keating w jej
sprawach to nie tylko zaszczyt, ale i przekleństwo. Studenci zostają uwikłani w
sprawy klientów ale i prywatne życie głównej bohaterki, która jak się okazuje,
poza salą sądową wcale nie jest tak silną i twardą kobietą, jakby mogło się
wydawać. Serial przedstawia dramaty ludzkie, niesamowite i błyskotliwe zagadki,
pokazuje kulisy amerykańskich rozpraw sądowych i odkrywa przed nami
emocjonujące, często trzymające w napięciu procedury sądownictwa. Oczywiście, by
nie było zbyt pięknie, każdy sezon oglądałam z moim chłopkiem, który pracuje
jako prawnik. Wiele razy uśmiechał się pod nosem mówiąc, że „to tak wcale nie
wygląda” lub krytykował bardzo łopatologiczne tłumaczenie pewnych kwestii
prawnych. Jednak nie oszukujmy się, serial ma trafić do szarego widza, dla
którego prawo „od zaplecza” wcale nie jest znane. Niech pierwszy rzuci
kamieniem ten, kto nigdy nie oglądał ani jednego odcinka „Sędzi Anny Marii Wesołowskiej”! ;)
Tak czy inaczej, możecie liczyć na historię trzymającą w napięciu, wiele zwrotów akcji oraz nieprzewidywalność fabuły. Serial jest nagrany w koncepcji, którą ja osobiście bardzo lubię i doceniam – akcja nie jest ciągła „historycznie” czyli nie dzieję się od momentu a do momentu b. Każdy sezon zaczyna się tak naprawdę sceną, która umiejscowiona jest na końcu fabuły danego rozdziału. To gratka dla osób kochających zagadki! Kiedy już jesteśmy pewni, że wiemy, kto stoi za przestępstwem, nagle na ekran wjeżdża scena, która rozwala wszystkie hipotezy. Ja osobiście uwielbiam rozpracowywać seriale kryminalne (i nie tylko) w trakcie ich trwania, dlatego też jest to jedna z moich ulubionych produkcji tego typu. Bardzo wciągająca. Jeśli jeszcze jej nie oglądaliście, zarezerwujcie sobie trochę czasu, ponieważ, tak jak wspomniałam, na Netlifixie jest już 6 pełnowymiarowych sezonów!
4. Nawiedzony Dwór w Bly
Czyli serial, który miał naprawdę
sporą kampanie i promocję na Netflixie. Zanim zdecydowałam się go obejrzeć,
dosłownie wyskakiwał z mojej lodówki. Jak się okazało, jest to kolejny serial
twórców jednej z bardziej znanych produkcji o duchach, czyli „Nawiedzonego domu
na wzgórzu”. Co więcej, do nowej odsłony historii zaangażowano ponownie
niektórych aktorów, m.in. główną bohaterkę – Danielle – i wcielającą się w nią
Victorię Pedretti.
Fabuła w skrócie – młoda dziewczyna
ucieka przed „duchami” przeszłości. Poszukując pracy jako
niania, trafia do dworu na odludziu, gdzie podczas wakacji ma zajmować się jako
guwernantka dwójką dzieci. Wraz z upływem czasu, dom zaczyna ukazywać coraz
więcej mrocznego oblicza, bohaterka musi mierzyć się nie tylko z własnymi
demonami, ale również tymi, które już zdaję się jakiś czas temu opanowały
posiadłość. Niewyjaśnione historię mieszkańców dworu odciskają coraz większe
piętno na głównych postaciach, historia jest niezwykle ciekawa i prowadzi do
nieoczekiwanego zakończenia.
Przyznam osobiście, że niektóre
odcinki niesamowicie mi się dłużyły. Może niektóre sceny były na wskroś
banalne. Jednak czego tak naprawdę oczekujemy od horroru? Mam wrażenie, że
największe klasyki kina tej dziedziny już tak bardzo zagarnęły nasze
postrzeganie takiego kina, że nie jesteśmy otwarci na nowe. Z ciekawości,
przeczytałam kilka opinii na Filmweb'ie, które nie są pochlebne dla tego
serialu. Czytam, że to gniot i pierwowzór był zdecydowanie lepszy. Akurat ja
odwróciłam kolejność i najpierw obejrzałam Nawiedzony Dwór w Bly, a dopiero
później "The Haunting of Hill House". W związku z tym zupełnie subiektywnie nie
zgadzam się z większością opinii. Moim zdaniem serial wcale nie jest nudny i
gorszy od pierwszej produkcji. Co więcej, podczas oglądania The Haunting, jeden odcinek wieczorem to dla mnie max! Nie byłam w stanie przebrnąć przez więcej,
musiałam dawkować to sobie nie ze względu na jego „straszność”, ale rozwlekłość
historii. Ten serial można było zamknąć w 5 odcinkach. W produkcji opowiadającej
o losach mieszkańców dworu w Bly wcale nie miałam takiego wrażenia. Do samego
końca niektóre wątki były niejasne, nie składające się w całość. Co więcej,
siedząc przed ekranem zaczęłam mieć możliwości, czy niektóre rzeczy dzieją się
naprawdę, czy niektóre postacie żyją i w jakim właściwie czasie ulokowana jest
dana scena. Ja kocham takie seriale! Oczywiście, jak na horror przystało,
niektóre dialogi, sceny czy gra aktorska była dość banalna. Jednak rola
dziewczynki, Flory, w którą wcieliła się Amelie Bea Smith, to dla mnie
absolutne mistrzostwo. Szczególnie biorąc pod uwagę, że to właściwie debiut
filmowy tej 9 letniej aktorki. Piszę „właściwie”, bo ciekawostką, którą
odkryłam jest, że Amelie dała głos Śwince Peppie! Genialna postać, zagrana od
początku do końca. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie Flory, by totalnie zbić
z tropu i przerazić widza. W przyszłości na pewno będzie świetną aktorką, a to dopiero
początek jej przygody.
Cudownie było zobaczyć na ekranie
także Rahula Kohli, którego znam z produkcji „Izombie”!
Jeśli oglądaliście poprzednią
serię – warto skusić się również na Nawiedzony Dwór w Bly. Nie obiecuję, że
będzie dla Was lepszy czy nawet dorównywał oryginałowi jak w moim przypadku.
Jednak można porównać sobie również poszczególne role aktorów, którzy wzięli
udział w obu seriach: Pedretti, Olivera Jackson-Cohena czy Henry’ego Thomasa.
Nie da się ukryć, że serial jest
raczej historią miłosną kilku bohaterów, niż faktycznie budzącym grozę
horrorem. Jeśli liczycie po nim na nieprzespane noce – nic z tego. To nie jest
produkcja tego typu. Oczywiście, nie wszystkim się spodoba. Moje odczucia
potwierdziło zdanie praktycznie kończące serial „To nie jest historia o
duchach, to jest historia o miłości”. To zdecydowanie prawda. Chociaż mroczny
wątek zdecydowanie jest, kilka scen przyprawiło o szybsze bicie serca, a bonus,
w postaci czarno-białego odcinka z historią usytuowaną wiele wiele lat wstecz
zaskoczył i wypełnił fabułę.
Moim zdaniem, serial zasługuję na niezłe 7/10! J
5. Barbarzyńcy
Serial z gatunku krwawych, jeśli
takie lubicie, myślę, że sama koncepcja Wam się spodoba. Jest to produkcja hołdująca
waleczności, odwadze i silę Germanów, a konkretniej opowiada prawdziwą historię
o bitwie w Lesie Teutoburskim między między germanami i Cesarstwem Rzymskim.
Usytuowana w 9 roku n.e. i jeśli te klimaty są Wam bliskie, to myślę, że serial
będzie dla Was ciekawy. Ja lubię, ale… No właśnie, jest pewne ale, za chwilę
Wam o tym opowiem.
Sama w sobie produkcja jest
dobra. Prawidłowo odwzorowuje czasy – oczywiście do tego, co wiemy w
odniesieniu do 9 wieku. Postacie są dość charakterystyczne, dobrze zagrane.
Oczywiście oglądajcie w oryginalnym języku niemieckim! Jednak podczas oglądania
miałam nieodparte wrażenie, że „gdzieś to już widziałam". I tutaj właśnie
pojawia się problem. Serial jest mocno wzorowany na – dla mnie jednym z
najlepszych seriali dekady – Wikingach. I w tym momencie wszystko legło w
gruzach. Niestety, pewne postacie, zachowania, sceny, są wręcz ściągnięte z
Wikingów, a dla mnie ten serial jest nie do pobicia, dlatego też do nowej serii
Netflixa o germanach mam pewien dystans.
Męska część moich znajomych
uznała, że serial jest bardzo dobry, ja raczej dałabym mu 5/10.
Jednak! Nie zmienia to faktu, że ta produkcja jest mocna, wciągająca i opowiada prawdziwą historię, a to zawsze dodaje pewnej pikanterii. Jeśli wyświetli Wam się w „TOP 10”, a akurat będziecie poszukiwać czegoś do obejrzenia – warto. Jeśli jednak macie już pewne plany i kilka seriali, które chcecie obejrzeć, możecie raczej zostawić go na później J
6. Emily w Paryżu
To serial, z którym wiązałam bardzo
duże nadzieje. Stylizacje głównej bohaterki, które widziałam w zwiastunach,
przywodziły mi na myśl starą, dobrą „Plotkarę”. Do tego fabuła oparta na pracy
w agencji marketingowej, czym sama zajmuję się na co dzień, wydawała się mega
interesująca. Widzę zarówno mocne jak i słabe strony tego serialu, ale
zacznijmy od początku.
Opowiada on o młodej,
zakręconej w marketingu i modzie, tytułowej Emily. W ramach współpracy agencji
marketingowej, w której pracuje dziewczyna, z filią w Paryżu, nasza bohaterka
zostaje oddelegowana właśnie do tego romantycznego miasta, gdzie ma
rozwijać wiedzę lokalnych pracowników i uczyć ich amerykańskiego podejścia do marketingu.
Temat jest niezmiernie ciekawy, serial wciąga. Obejrzałam w ciągu dwóch
wieczorów. Klimat typowo instagramowy, pięknie stylizację, wielki świat mody, cudowna panorama Paryża, wątki feministyczne, sporo przystojnych, francuskich
amantów. Jeśli lubicie takie sielskie obrazki i komedie romantyczne –
zakochacie się w tej produkcji.
Ale.
Oczywiście nie obejdzie się bez
słów krytyki. Mam wrażenie, że serial był robiony przez 100% amerykanów, nieco
oderwanych od rzeczywistości – francuskiej, europejskiej, życiowej i
jakiejkolwiek. Jeśli jesteście czepliwi, będziecie świadkiem wielu absurdów.
Nie chcę Was zniechęcać oraz zdradzać niektórych smaczków, ale sam fakt, że
młodziutka amerykanka, która dotąd zajmowała się sektorem farmaceutycznym, wyjeżdża
do Paryża, gdzie ma „uczyć” francuzów z najbardziej prestiżowej agencji
marketingowej zajmującej się modą luksusową… czy to ma sens i jakiekolwiek
odzwierciedlenie w realnym życiu? Dodatkowo, główna bohaterka nie raz narzeka
na kwestie finansowe (np. usprawiedliwia swoje faux pas, czyli brelok z wieżą Eiffla
przyczepiony do torebki na spotkaniu z najznamienitszym projektantem we Francji,
tłumacząc, ze tylko na taką designerską błyskotkę ją stać). Pragnę tylko
zauważyć, że jednocześnie w każdym odcinku Emily ma na sobie komplety ubrań
najbardziej znanych, światowych projektantów takich jak Versace czy Dolce. Ahh i jeszcze zielony płaszcz Chanel za kilkadziesiąt tysięcy dolarów! No cóż, chciałabym być tak biedna jak Emily!
Kolejna kwestia, którą tutaj „wytknę”,
szczególnie podnosząca ciśnienie wszystkich twórców internetowych na świecie.
Emily zaczyna swoją „karierę” w social mediach od ledwo 48 fanów. W trzecim
odcinku jest już ich prawie 8 000. JAAAAAK? Dodatkowo, postując jedynie
selfies, nie dodając hashtagów, nie dbając o obróbkę. Zwykłe fotki, prosto z
telefonu do Instagrama. Rozumiem, że takie było założenie, ale wszyscy dobrze
wiemy, że to tak nie wygląda. Halo, tu ziemia!
No i ostatnia rzecz, zawrotna
kariera we Francji bez znajomości ani słowa po francusku? Każdy, kto chociaż
przez raz był we Francji wie, że to niemożliwe. Tożsamość językowa francuzów
jest tak duża, że bez znajomości „języka miłości”, ciężko nawet zamówić
hot-doga. A co dopiero pracować w prestiżowej agencji marketingowej, chodzić na
spotkania, imprezy, realizować kontrakty. Emily była tak przekonująca, że na
pewnym etapie serialu francuzi zaczęli rozmawiać ze sobą po angielsku, nawet
gdy bohaterki nie było w pobliżu… Taaa….
Jednak uważam, że warto odpalić ten serial, szczególnie, jeśli naprawdę potrzebujecie czegoś „odmóżdżającego” na wieczór. Warto mieć dystans do wszystkich wpadek produkcji i potraktować serial jak typową, amerykańską komedię romantyczną, bez większego sensu, ładu czy składu. Ot ładne obrazki, ładna bohaterka, ładne stylizacje, ładni mężczyźni. I ładny Paryż J
To wszystko, co chciałam Wam
polecić na jesienne wieczory. Nie chcę wrzucać tutaj zbyt dużo propozycji,
żebyście nie stanęli przed dylematem, od czego zacząć! J Planuję jednak kolejną serię,
a mianowicie – ŚWIĄTECZNE FILMY NA NETFLIXIE. Ale to chyba jeszcze chwilę,
prawda? Koniecznie dajcie znać, czy już czujecie świąteczny mood?
TeddyBear
Emily w Paryżu to serial,który obejrzałam niedawno i spodobał mi się najbardziej,
OdpowiedzUsuńGambit Królowej też widziałam ale nie jestem fanką szachów choć podziwiam talent
Nie widziałam tych seriali. Z takich zagranicznych to znam jedynie Plotkarę.
OdpowiedzUsuńcurry 7
OdpowiedzUsuńair jordan 1
nike dunks
off white
yeezy boost 350 v2
supreme hoodie
golden goose outlet
yeezy
golden goose outlet
jordan shoes